2:2 w super Derbach. Punkt zyskany czy dwa stracone?
Widzew rozpoczął mecz bezbarwnie i przez pierwsze 30 minut prezentował się naprawdę słabo. W grze panował chaos, nie widać było pomysłu na grę. Mnożyły się niecelne podania, nie kleiła się współpraca między poszczególnymi formacjami, obrona nie stanowiła monolitu. Co ciekawe pierwsze 30 min. w dwóch poprzednich meczach też wyglądało fatalnie. Główna różnica jest jednak taka, że o ile w Kielcach Widzew przetrwał nawałnicę Korony a Jastrzębie było za słabe, żeby poważnie zagrozić bramce Wrąbla o tyle w meczu z ŁKS, słaba postawa została srogo skarcona.
ŁKS widząc nieporadność gospodarzy przejął inicjatywę i już w 17 minucie cieszył się z prowadzenia. Wychodzący na dobrą pozycję na prawej stronie boiska Pirulo otrzymał fatalne podanie, po którym z trudem choć efektownie zdołał utrzymać piłkę na boisku. Zachęcony swoim zagraniem i niespecjalnie atakowany przez żadnego obrońcę, ruszył na bramkę, bez problemu minął Kuna i oddał strzał który odbił się jeszcze od nóg Tanżyny, zmylił Wrąbla i wpadł do bramki.
Na pierwszy rzut oka gol obciąża naszego bramkarza. Strzał nie był specjalnie mocny, Wrąbel miał już piłkę w rękach, która w ostatniej chwili wyślizgnęła mu się i powolutku wtoczyła do bramki. Po obejrzeniu kilku powtórek w TV widać jednak, jak mało czasu na reakcję miał Wrąbel. Tanżyna który zmienił kierunek lotu piłki stał blisko naszego bramkarza, przestrzeni na reakcję było niewiele.
Po golu obraz meczu niespecjalnie się zmienił. Widzew biegał do boisku zdezorientowany, każda próba ataku kończyła się bardzo szybko po jednym lub dwóch niecelnych podaniach. ŁKS opanował środek pola i grał tak jakby poczuł, że może sobie pozwolić jeszcze na więcej. W 29 minucie było już 2:0 po rzucie rożnym i strzale głową Dąbrowskiego. Trudno za gola winić jednego zawodnika, ale Dąbrowski, mimo, że otoczony obrońcami Widzewa miał dużo miejsca do spokojnego oddania strzału. Po pół godziny meczu wynik był jak sprawiedliwy i oddawał to co działo się na boisku.
Po stracie gola ŁKS trochę odpuścił, Widzew próbował się pozbierać i gra się wyrównała. W grze Widzewa brakowało jednak płynności. Brakowało kogoś kto uspokoił i poprowadziłby grę w środku pola. Janusz Niedźwiedź podkreślał wielokrotnie, że na miejsce Letniowskiego i Hanouska wejdą inni i zrobią swoje ale brak obu pomocników był odczuwalny.
Jak gra się nie klei to dużo większego znaczenia nabierają stałe fragmenty gry. Widzew po stracie drugiego gola cały czas grał w kratkę, ale w 41 minucie po rzucę rożnym wykonywanym przez Michalskiego, pięknym strzałem głową popisał się Stępiński i zrobiło się 1:2. To był arcyważny gol, bo do szatni Widzew schodził tylko z jednobramkową stratą.
Po przerwie na boisko wszedł Nunes który zajął miejsce Tetteha. Obraz gry w drugiej połowie przypominał to co działo się na boisku w ostatnich 15 minutach pierwszej części spotkania choć wraz z upływem czasu ŁKS grał coraz bardziej cofnięty. Na boisku brakowało efektowych zagrań zarówno indywidualnych jak zespołowych. Żadna z drużyn nie dochodziła do klarownych sytuacji, nie padały groźne strzały na bramkę, ale gra toczyła się w dobrym tempie, było dużo walki i cały czas rosło napięcie. W którymś momencie dało się wyczuć, że ŁKS woli żeby ten mecz już się skończył a Widzew po wejściu na boisko Karaska i Montinego był nastawiony ofensywnie i był zdeterminowany
Gol wyrównujący padł w 87 minucie. Po jednej z kontr Widzew wywalczył rzut wolny. Przy dośrodkowaniu piłka zmieniła lekko tor lotu i wylądowała metr przed bramką, prosto pod nogami Tomka Dejewskiego który pewnie wpakował ją do bramki.
Ale to nie był koniec emocji! W 90 minucie z boiska wyleciał Ricardinho za bardzo brzydki faul na Karasku. Desperacja ŁKS zdawała się pogłębiać z każdą minutą a Widzew był na fali. Sędzia doliczył 6 minut. W okolicach 94 minuty ŁKS przejął piłkę i mądrze się przy niej utrzymywał a dosłownie na kilka sekund przed końcem meczu na idealną pozycję wyszedł Dominguez. Po jego silnym strzale z około 10 metrów piłka zdawała się zmierzać prosto do siatki a derby przez krótką chwilę wyglądały na przegrane. Na posterunku był jednak Wrąbel który popisał się kapitalną interwencją i uratował w ostatnich chwilach remis.
Ten mecz to na pewno punkt zyskany a nie dwa stracone. Widzew przegrywał 2:0, przez większość pierwszej połowy grał bardzo słabo, wyrównał pod sam koniec meczu a w ostatniej sekundzie musiał się jeszcze ratować interwencją Wrąbla.
Widzew zdecydowanie nie miał dobrego dnia. Brakowało pauzujących piłkarzy. Ustawienie i skład pierwszej 11 okazały się niezbyt udanym eksperymentem, przypominającym sam ubiór Janusza Niedźwiedzia na ten mecz. Trener Widzewa miał na sobie coś pomiędzy płaszczem a marynarką, ciężko powiedzieć do czego było temu bliżej. Jasny kolor płaszczo-marynarki kontrastował z czerwonym sweterkiem, który był ewidentnie specjalnym elementem derbowym. Całość do siebie nie pasowała, elementy ubioru gryzły się ze sobą i wyglądały nienaturalnie zupełnie jak Tetteh w środku pomocy.
Mimo wszystkich okoliczności remis nie był kompletnie szczęśliwy. Ten Widzew nie poddaje się łatwo i walczy do końca. Początek meczu był fatalny a drużyna do ostatniej minuty nie wyglądała tak jak by miała to spotkanie pod kontrolą. Ale ten Widzew ma swój charakter. Może nie ten legendarny i odległy „widzewski charakter” ale swój charakter, który widzieliśmy już w tylu meczach w tej rundzie. W najgorszym momencie drużyna na straciła wiary, była odważna. Trener dokonał pierwszej zmiany już w przerwie, pod koniec meczu nie bał się zmienić ustawienia na bardzo ofensywne. Widzew ten remis uczciwie wywalczył tak samo jak wywalczył zwycięstwo w Kielcach. A dopóki jest walka to tej drużyny nie można skreślać przed końcem żadnego meczu i za to należą się brawa zarówno piłkarzom jak i trenerowi.
Na koniec kilka luźnych uwag:
Tetteh – do niego najwięcej pretensji mieli kibice po tym meczu. Trzeba jednak pamiętać, że kiepsko grała cała drużyna. Piłkarz był powolny, niedokładny itp. Ale jego słaby dzień nie powinien maskować faktu, że źle grała cała drużyna i jeden Tetteh nie może brać za to odpowiedzialności. Janusz Niedźwiedź musi widzieć w Tettehu potencjał, skoro wystawił go w takim meczu (mimo tego, że było to spowodowane kontuzjami), piłkarzowi trzeba dać jeszcze szansę choć idealnie nie w meczu o taką stawkę.
Michalski, Kun – dwaj ciekawi piłkarze, których łączy wspólny mianownik. Jak grają dobrze i mają dzień to wyglądają na kandydatów do gry w ekstraklasie. Zaliczyli między sobą dużo asyst plus Michalski potrafi strzelać gole. Ale dobre mecze przeplatają słabszymi gdzie obaj wyglądają przeciętnie. Tu jest ewidentnie pole do popisu dla trenera, bo każdy by chciał, żeby chłopaki regularnie grali na miarę swoich umiejętności.
Kuba Wrąbel – jeżeli był jakiś znak zapytania nad pierwszym golem to interwencją z 96 minuty Kuba pokazał swoją wartość dla drużyny. Wrąbel nie popełnia wielu błędów, jest solidny, spokojny i co raz popisuje się świetną interwencją, która często ratuje Widzewowi wynik. Mówi wiele o przebiegu sezonu, że mimo komfortowej przewagi w tabeli jednym z naszych najlepszych piłkarzy jest bramkarz.
Kibice przyjezdni – skoro w tekście pojawił się komentarz na temat stroju Niedźwiedzia trzeba skomentować i to. Wypada docenić chęć pojawienia się na boisku rywala w swoich barwach, ale skąd wzięły się te śnieżno białe, prześcieradłowe koszulki i chustki na głowę? Chłopaki wyglądali jak grupa uciekinierów z jakiegoś zakładu albo z planu reklamowego proszku do prania. Efekt nie był chyba taki jak zmierzony.
Pirotechnika – drugi raz w przeciągu dwóch meczów piłkarze musieli przerywać grę, bo na boisku był dym od rac. Może to przypadek, ale w obu sytuacjach, krótko potem, wydarzenia na boisku nie potoczyły się po myśli Widzewa. Na pewno nie jest dobre dla drużyny jak wychodzi na boisko próbując realizować jakiś plan ale nie wie czy, kiedy, na ile i w jakich okolicznościach mecz zostanie przerwany. Korzyści z dymu piłkarze nie mają.
Komentarze
Prześlij komentarz