Korona - Widzew 0:1 - świetny wynik po wyjątkowo emocjonującym meczu.
W Kielcach tyle się działo, że nie wiadomo od czego zacząć, najlepiej będzie więc zacząć od początku.
Od pierwszych minut meczu ogromną przewagę osiągnęła Korona i z kilkoma krótkimi przerwami stan taki trwał całe 45 min. W 3 minucie meczu gospodarze trafili w poprzeczkę, Kuba Wrąbel i obrońcy tylko odprowadzali piłkę wzrokiem. Niedługo potem Wrąbel popisał się świetną interwencją wyjmując w ostatniej chwili piłkę spod nóg mijającego go Jacka Podgórskiego. W okolicach 25 minuty Korona była już po 8 rzutach rożnych a jej posiadanie piłki dochodziło prawie do 80%. Widzew w tej części meczu nie był w stanie utrzymać się przy piłce dłużej niż kilka sekund. Po 2-3 próbach podań w piłka jak bumerang wracała do zawodników gospodarzy. Gra toczyła się w bardzo szybkim tempie co wzmagało poczucie oblężenia bramki Łodzian.
Widzew przeczekał ten napór i w okolicach 30 minuty meczu odzyskał na kilka minut kontrolę nad posiadaniem piłki. Stan ten trwał krótko, Korona znów narzucił swój styl gry ale dominacja nie była już tak przytłaczająca jak w pierwszej części meczu. Widzew sam też próbował atakować i w 45 minucie wywalczył rzut wolny blisko pola karnego. Do piłki podszedł Julek Letniowski. Jego silny strzał zmierzał w prawą stronę bramki, ale piłka po drodze uderzyła w twarz, a dokładnie w sam środek nosa, Mattii Montiniego, zmieniła tor lotu, zmyliła golkipera gospodarzy i wpadła do bramki! Montiniemu na szczęście nic się nie stało, jemu też została przypisana bramka. Do przerwy było więc 1:0 dla Widzewa, który spędził większość pierwszej połowy broniąc się i to głównie w okolicach własnego pola karnego.
Początek drugiej części meczu wyglądał już zupełnie inaczej. Widzew w dużym stopniu kontrolował przebieg gry, grał pewnie, wymieniał podania, nie zdominował Korony ale sam też nie dał się zepchnąć do defensywy. Gra cały czas toczyła się w szybkim tempie. Coraz bardziej zaczęła też zwracać uwagę lekkość z jaką sędzia rozdawał na obie strony żółte kartki. Niestety 2 z nich pokazał w krótkim okresie Letniowskiemu, który w 63 minucie musiał opuścić boisko. Na 12 żółtych kartek (5 Korona, 7 Widzew) przynajmniej połowa była na wyrost. W pewnym momencie wyglądało to tak jakby sędzia zaczął tracić kontrolę nad tym co dzieje się na boisku. Czy Letniowski mógł powstrzymać się przynajmniej od tego drugiego faulu? Pewnie tak. Ale z drugiej strony w większości wypadków za takie faule kartek się nie dostaje. Zwłaszcza jeżeli ma to być druga żółta i w efekcie czerwona kartka.
Po utracie zawodnika Widzew choć nie składał broni cofnął się do defensywy. Im bliżej końca meczu tym sytuacja na boisku coraz bardziej przypominała przysłowiową „obronę Częstochowy”. Pod koniec meczu akcja rozgrywała się już tylko wyłącznie w okolicach pola karnego Widzewa. W tym okresie na pochwałę zasługuje zwłaszcza Kuba Wrąbel, który popisał się kilkoma dobrymi interwencjami i swoją pewną postawą wprowadzał do gry element spokoju, chociaż na boisku o żadnym spokoju nie było mowy. Ofiarnie grający Widzew dowiózł zwycięstwo do końca i 1:0 stało się faktem. Drużyna razem z trenerami i ławką cieszyła jakby zdobyła mistrzostwo świata.
Widzew przez pierwsze 30 min prawie cały czas się bronił i niewiele miał kontaktu z piłką. Ostatnie 30 min., gdy grał już w dziesiątkę wyglądało jeszcze bardziej dramatycznie a jednak udało się wygrać. Co najbardziej zwraca uwagę w tym niecodziennym meczu?
Po pierwsze gra zespołowa. Drużyna stanowiła bardzo zgrany monolit, który zdawał się grać według zasady jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Janusz Niedźwiedź cały czas powtarza, że w tym zespole każdy jest tak samo ważny i to rzeczywiście było widać na boisku. Po drugie mogła imponować ogromna determinacja Widzewiaków. Po radości na koniec meczu widać było jak wszystkim na tym zwycięstwie zależało. Kibice wybaczą prawie wszystko oprócz właśnie braku zaangażowania i walki. Widzew swoją determinacją z tego meczu mógł obdzielić pół ligi.
Czy zwycięstwo można nazwać szczęśliwym, biorą pod uwagę obraz gry, pomeczowe statystyki, ponad pół godziny gry w osłabieniu oraz sposób w jaki został strzelony gol?
Niekoniecznie. Wynik tego meczu do ostatniej sekundy wisiał na włosku a emocje były ogromne. Ale analizując mecz na chłodno trzeba zwrócić uwagę na spokój który towarzyszył zawodnikom przez całe 90 minut. Większość kibiców zapewne oglądała ten mecz w ogromnym napięciu, ale po piłkarzach nie było widać żadnych niepotrzebnych emocji. Oazą spokoju był Kuba Wrąbel ale cała drużyna zachowała zimną krew. Po każdym wybiciu piłki na aut czy kolejny rzut rożny piłkarze przybijali sobie piątkę i sumiennie wracali na pozycje. I tak cały czas. Ciężko powiedzieć czy wynikało to z tego, że zespół wyrwał już w tym sezonie kilka nieoczywistych zwycięstw, czy to może odzywa się mentalność zwycięzców, którzy idą po swoje, ale Widzew kontrolował ten mecz dużo bardziej niż mogłoby się wydawać. Wystarczy zauważyć, że przy całej przewadze, Korona nie stworzyła żadnej klarownej sytuacji bramkowej. Ani razu nie „rozklepali” obrony Widzewa torując sobie drogę do bramki. Korona się bardzo dużo nabiegała, też włożyła w mecz dużo wysiłku ale oprócz optycznej dominacji, posiadania piłki, wywołania co rusz jakiegoś „zamieszania” w okolicach pola karnego Widzewa, nie dała rady ani razu poważnie zagrozić bramce Wrąbla. Widzew im zwyczajnie na to nie pozwolił i to nie był żaden przypadek czy szczęście ale efekt umiejętności i ciężkiej pracy. Wygrana w takich okolicznościach działa lepiej na morale niż niejedno łatwe i wysokie zwycięstwo.
Po meczu miał miejsce żenujący incydent. W stronę piłkarzy Widzewa, którzy dziękowali swoim kibicom za doping poleciały butelki rzucane przez fanów gospodarzy. Kibice Korony (którzy na ten szlagier nie wypełnili stadionu w Kielcach nawet w połowie) powinni ewentualne pretensje i frustracje kierować w stronę swoich piłkarzy i trenera. Jak nie potrafi się wykorzystać takiej przewagi i gry przeciwko 10, to winić można tylko siebie.
Janusz Niedźwiedź o awansie w ogóle nie mówi a właściciel wręcz zaznacza, że nie jest on priorytetem. Ale jak Widzew wygrywa na wyjeździe grając w osłabieniu z dwojącym i trojącym się wiceliderem, to pojawia się pytanie o to kto może stanąć nam na drodze. Biorąc pod uwagę przewagę w tabeli, formę w domu, umiejętność wygrywania w najmniej sprzyjających warunkach, zaangażowanie piłkarzy, zespołowego ducha walki i chłodną głowę trenera, Widzew (nie zapeszając niczego) zaczyna wyglądać na faworyta rozgrywek.
Zobaczymy co przyniesie reszta sezonu oraz przyszło-tygodniowe derby, ale w Kielcach Widzew po raz kolejny udowodnił, że mamy super drużynę, z której wszyscy mogą być coraz bardziej dumni.
Komentarze
Prześlij komentarz