GKS Katowice – Widzew 0:2 Spokojne zwycięstwo na peryferiach.

Dwutygodniowa przerwa posłużyła piłkarzom. Widzew pokonał kolejny GKS, tym razem ten z Katowic i po dwóch koszmarnych meczach mamy dwa zwycięstwa z rzędu. Gra nadal pozostawia sporo do życzenia, ale do zespołu wróciło trochę energii i trochę polotu, jaki nasi piłkarze pokazywali na początku jesieni. Mimo tego, że GKS próbował walczyć i stworzył kilka sytuacji (choć żadnej klarownej) mecz przebiegł pod dyktando Widzewa a wynik choć ustalony w końcowych fazach meczu nie wydawał się w żadnym momencie zbytnio zagrożony.

Pierwszy raz od niepamiętnych czasów na naszą korzyść zagrał VAR. Rzut karny, po którym padł gol został podyktowany po faulu na Bartku Pawłowskim, choć na samym początku sędzia nakazał kontynuować grę. I nawet trudno mu się dziwić, kontakt wydawał się minimalny przez co upadek Bartka wyglądał na teatralny. Ale po kilkukrotnym obejrzeniu powtórek widać było, że zawodnik GKS dosyć brutalnie stanął na stopie Bartka, wszystko trwało sekundę stąd pierwsze wrażenie, że kontaktu nie było wiele. 

Widzew już nie dominuje przeciwników, tak jak chociażby w domowym meczu z Katowicami, stąd tak kluczowe jest wykorzystywanie wszystkich nadarzających się okazji do zdobycia gola. Dlatego Marek Hanousek zasługuje brawa za idealne wykorzystanie rzutu karnego. Co ciekawe bramkarz GKS, dobrze odczytał intencje Marka i rzucił się do piłki w odpowiednią stronę, ale strzał był tak silny i precyzyjny, że piłka bez problemu minęła lewy słupek bramki i pewnie wpadła do siatki.

To wyjściu na prowadzenie obraz gry nie uległ znaczącej zmianie, Widzew dominował grę, GKS na pewno nie zamierzał się poddać, ale obu drużynom brakowało odpowiedniej jakości do stworzenia klarownych sytuacji. Przed strzeleniem drugiego gola, miały w tym meczu miejsce właściwie dwa istotne zdarzenia. Pierwsze to kontuzja i opuszczenie w 58 minucie boiska przez Bartka Pawłowskiego. To bardzo zły news dla RTS. Nie wiemy jak długo potrwa przerwa w grze Bartka, ale oby jak najkrócej. Widzewska matematyka jest bardzo prosta, ale też bardzo brutalna i wygląda tak: lekko ponad połowę spotkań w tym sezonie rozegraliśmy z Julkiem Letniowskim albo Bartkiem Pawłowskim w składzie, a lekko poniżej połowę bez żadnego z nich. Gdyby liczyć tylko wyniki tych pierwszych meczów, bylibyśmy samodzielnym liderem 1 ligi. Gdyby liczyć tylko wyniki tych drugich, bylibyśmy czwarci od końca i bronili się przed spadkiem. 

Niestety brak tego jednego zawodnika, który potrafi czasem wybić się ponad przeciętność to dla Widzewa w tym momencie ogromy problem. Widać to było po drugim wartym odnotowania wydarzeniu, które miało miejsce pomiędzy golami. Było nim pudło Michalskiego. Pomocnik Widzewa otrzymał bardzo dobre podanie od Hansena i znalazł się w sytuacji, gdzie miał sporo czasu na oddanie strzału z około 5-7 metrów. Trafił wprost w bramkarza. To nie był kiks na miarę zagrania Guzdka z Tychami (kiks sezonu) ale na pewno jedna z tych sytuacji, które lubią się mścić. Swoją drogą wspominany Guzdek rozegrał kolejny słabieńki mecz. Z jego gry zniknęła dynamika, entuzjazm, nawet uśmiechu na twarzy już nie ma. Jak Bartek szybko nie poprawi swojej postawy, to niestety może niedługo stracić całą sympatię kibiców, na którą tak ciężko zapracował na jesień.

Drugi gola, dla Widzewa który padł w 84 minucie to chyba najładniejsze nasze trafienie w tej rundzie. Najpierw dobrym, prostopadłym, wysokim podaniem popisał się Lipski a do piłki razem z dwoma obrońcami na plecach wyszedł Przemek Kita. Przemek wyprzedził obu obrońców, zaczekał aż piłka odboje się od ziemi i w pełnym biegu od razu oddał strzał. Piłka wpadła do bramki pod samą poprzeczką. Miejmy nadzieję, że ta sytuacja stanie się pewnym katalizatorem dla Przemka, który zdaje się mieć spory kredyt zaufania wśród kibiców, ale po prawdzie niewiele w tym sezonie do tej pory pokazał.

Trzy punkty zdobyte w tym meczu są nieprawdopodobnie ważne. Po spotkaniach z Polkowicami i Odrą można było założyć, że Widzew może mieć problemy nawet z załapaniem się do baraży. Po ostatnich dwóch meczach nadal trudno żywić nadzieję na bezpośredni awans (chyba, że jutro cudownie ozdrowieją Pawłowski i Letniowski) ale baraże powinny być niezagrożone. Zobaczymy co będzie dalej, rywale też gubią punkty, przed nami trzy mecze ze słabszymi teoretycznie przeciwnikami, w tym dwa na własnym boisku. Jak podtrzymamy zwycięską passę wszystko jest możliwe, ale w chwili obecnej Widzewowi nic nie przychodzi łatwo.

Niestety znów w trakcie meczu miał miejsce niepotrzebny incydent na trybunach. Jako kibice Widzewa jesteśmy trochę rozpuszczeni meczami domowymi. Pełen stadion i kilkanaście tysięcy żywiołowo dopingujących fanów pozwalają nam uwierzyć, że przenieśliśmy się do trochę lepszego świata. Niestety podróże po różnych wyjazdowych peryferiach pokazują nam w jakiej bańce żyjemy. Notorycznie puste stadiony, infrastruktura sprzed 30 lat czy doping na poziomie tych samych od zawsze przekleństw i tych samych od zawsze rac to absolutna norma na praktycznie każdym wyjazdowym meczu. W Katowicach zobaczyliśmy kwintesencję tej biedy. Na stadionie, który wygląda i de facto jest z innej epoki (co nawet ma jakiś urok) zgromadzona w tradycyjnie niedużej ilości widownia wpadła w takie delirium na widok Widzewa a jednocześnie była tak znudzona oglądaniem jak 11 kontra 11 kolesi próbuje piłkę wbić do bramki, że na jakieś 15 minut odpaliła race co doprowadziło do prawie dwudziestominutowej przerwy w grze. Nawet tradycyjne fajerwerki były, jak na nowy rok albo hinduskie Diwali. Obrazu żenady dopełnił spiker prosząc widownie o grzeczne zachowanie i strasząc walkowerem, bez przesady około 20 razy. Bieda, peryferia, nędza i tradycyjne retoryczne pytanie: dlaczego nikt z tym nic nie robi?




Komentarze