Skra Częstochowa – Widzew Łódź 2:2 Brutalny, ale w pełni zasłużony remis.


Patrząc obecnie na Widzew, trudno odgadnąć co drużyna próbuje osiągnąć i do czego dokładnie dąży swoją grą? Niestety wygląda na to, że jesteśmy kolejną ofiarą Pepa Guardioli a dokładnie tego, że nasz trener zapatrzył się na Man City i stwierdził, że też chce tak grać. Janusz Niedźwiedź w jednym z wywiadów przyznał, że Pep jest jego ulubionym trenerem. I tak oto Widzew próbuje grać od własnego bramkarza, utrzymywać się przy piłce, wymieniać setki podań po ziemi i pewnie docelowo „wejść z piłką” do bramki przeciwnika. Tyle, że Widzew jak wielu innych amatorów tego typu gry ma problem nawet w wyjściem z własnej połowy boiska!

Bramkarz podaje do obrońcy, obrońca do kolejnego obrońcy, ten do kolejnego, aż piłka, cały czas na własnej stronie boiska, trafia na skrzydło do wahadłowego, ten się rozgląda, nie ma gdzie podać, jest pod lekką presją i oddaje piłkę z powrotem do obrońców. I schemat się powtarza dwa - trzy razy. W końcu ktoś próbuje podać do przodu, zazwyczaj na skrzydło rzadziej na środek. I Widzew po chwili traci piłkę, bo albo podanie jest tak czytelne, że piłka od razu zostaje przejęta przez przeciwnika, albo Widzew traci piłkę pod minimalnym pressingiem, albo traci piłkę przez kiepskie jej przyjęcie albo piłkarze zwyczajnie się gubią w momencie, gdy po przekroczeniu połowy boiska gra nabiera większego tempa. I tak wygląda przytłaczająca liczba „akcji" Widzewa. Schemat ciągle się powtarza, Widzew „klepie” piłkę a przeciwnik czeka ustawiony w linii na rozbicie kolejnego przewidywalnego „ataku” a kibice wraz z upływem czasu coraz bardziej zgrzytają zębami.

Nie pomaga to, że na jesień momentami taka gra nam wychodziła, jak w części meczu z Katowicami czy Wisłą albo w pierwszej połowie wyjazdowego meczu z Sandencją. Trener musiał uwierzyć, że my możemy tak grać i teraz idziemy trochę w zaparte czekając, aż system odpali. A fakty na boisku są takie, że większość groźnych akcji (nie ma ich ostatnio dużo) Widzew stwarza w momencie przyspieszania gry i prób dostania się pod bramkę przeciwnika 2-3 podaniami. Jak Widzew przestaje klepać te krótkie podanka i stawia na bardziej bezpośrednią grę, drużyna zaczyna łapać wiatr żagle. Niestety tylko do czasu, kiedy wraca do modułu „tiki taki”. Trudno jednoznacznie wytykać trenerowi jakieś błędy, ale jeżeli jakiś zaczyna rzucać się w oczy to jest to próba dopasowania tej drużyny do pewnej wizji gry zamiast dopasowania wizji gry do tego jakich mamy piłkarzy.

Co jeszcze rzuca się w oczy w obecnej grze RTS? Brak przynajmniej jednego lidera, zawodnika, który wybija się ponad przeciętność i potrafi jednym czy kilkoma zagraniami odwrócić los meczu. Takimi piłkarzami są kontuzjowani obecnie Julek Letniowski i Bartek Pawłowski. I to nie jest przypadek, że Widzew przestał wygrywać od czasu meczu z Koroną, krótko po którym straciliśmy Julka, nie jest też przypadkiem, że na Wiosnę nie wygraliśmy żadnego meczu, w którym w pierwszym składzie nie było Bartka. 1 liga to nadal dosyć niski poziom i taki zawodnik, który w trakcie meczu potrafi kilka razy sprytnie podać, uderzyć na bramkę czy w odpowiednim momencie przyspieszyć czy spowolnić grę jest bezcenny. W naszym składzie jest sporo w miarę przyzwoitych jak na 1 ligę piłkarzy, ale niestety obraz gry w minioną niedzielę był słaby. Prawie każde dośrodkowanie było niedokładne (za słabe, za mocne, za wysokie, za niskie, na aut, nie w tempo itp. itd), nieliczne strzały były niecelne lub za słabe. Podejmowane decyzje niewłaściwe, jak wypadało podawać był strzał, jak wypadało strzelać było podanie. Mogłoby się wydawać, że choćby z przypadku jakieś zagrania powinny nam wyjść, ale nic z tego. Bardzo raziły też problemy z przyjęciem piłki, sporo potencjalnie ciekawych sytuacji kończyło się na tym, że naszym zawodnikom piłka zwyczajnie odskakiwała od nogi. 

Drużyna ma też wyraźny problem z brakiem pewności siebie. Może wynika to właśnie z próby adaptacji systemu, który nie za bardzo działa. Kilka bardziej płynnych akcji nie potrafi nakręcić naszych piłkarzy do bardziej ofensywnej gry. Jak nam coś z kolei nie wyjdzie (np. stracony gol ze Skrą) drużyna gaśnie na długie minuty i wraca to tego męczącego oczy klepania piłki na własnej połowie. Nie wykorzystujemy nadarzających się okazji. Trudno oprzeć się wrażeniu, że na jesień taki Terpiłowski (jak by u nas wtedy grał) wykorzystał by swoją sytuację z doliczonego czasu gry i skończyło by się na 3:1. Zamiast tego mieliśmy wyrównanie w 96 minucie w którym było coś niepokojąco nieuchronnego.

Czego należy oczekiwać od reszty sezonu? Drugie miejsce jest chyba nie do utrzymania, ale też mimo wszystko trudno wyobrazić sobie, żeby Widzew spadł poniżej baraży. Wszystko cały czas zależy od trenera i piłkarzy. Tak długo jak zdają sobie sprawę z tego, że jest kłopot i próbują coś zmienić jest nadzieja. Martwią więc takie wypowiedzi pomeczowe jak ta naszego kapitana Patryka Stępińskiego: „byliśmy zdecydowanie lepszym zespołem”, „powodem ich straty [punktów] była przypadkowa sytuacja z 96 minuty”. Trzeba to powiedzieć wyraźnie: Widzew nie był ani zdecydowanie lepszy, ani nawet trochę lepszy. Skra jak wielu innych naszych przeciwników była słaba a Widzew zwyczajnie bezradny. Mimo straty gola w ostatnich sekundach meczu, ten remis był absolutnie sprawiedliwy a zwycięstwo byłoby na wyrost. W golu nie było też nic przypadkowego. Przy rzucie rożnym cała jedenastka Widzewa, bez wyjątku ustawiła się we własnym polu karnym, stąd po początkowym wybiciu piłki nie miał jej kto przejąć i piłka natychmiast wróciła pod naszą bramkę. Mimo, że na polu karnym było nas 11 pozwoliliśmy oddać Skrze trzy (3!) bardzo groźne strzały w przeciągu kilku sekund. Ostatni znalazł drogę do bramki.

Wypowiedzi trenera i piłkarzy są ważne, ale nabierają jeszcze większego znaczenia jak drużynie nie idzie. W klubie ktoś powinien pilnować tego, żeby kapitan nie opowiadał takich rzeczy po meczu, gdzie Widzew stracił punkty na własne życzenie a przez większość spotkania kibice musieli zgrzytać zębami. 

Na końcu ogromy pozytyw. Atmosfera na stadionie. Na mecz zawitało kilka tysięcy dzieci z fanklubów z całej Polski a „zegar” nie przestawał nadawać, aż do samego nieszczęśliwego zakończenia tego spotkania. Mecz może wyglądać, jak święto wystarczy tylko na trybuny wpuścić ludzi, którzy interesują się piłką i zależy im na klubie. Wystarczy, jak są spełnione te dwa warunki. Piłka jest dla kibiców itp., tym bardziej nie wiadomo o co chodzi z regularnym zapełnianiem sektora gości jakimiś przypadkowymi matołami, którzy bluzgają na Widzew i nie tylko, a których piłka nudzi aż tak, że na meczach muszą odpalać jakieś fajerwerki a jak trzeba to i znajdzie się czym obrzucać pobliski sektor rodzinny.


Komentarze