Widzew – Legia 1:2 Kolejna porażka, której mogło nie być.


1 Połowa 

W piątkowym meczu Widzew zupełnie przespał pierwszą połowę, niestety chyba ze względu na zbyt duży respekt przed kompletnie przeciętnym rywalem. Bardzo długo czekaliśmy na awans do Ekstraklasy i bardzo dobrze się w niej czujemy, ale musimy pamiętać – to nadal jedna z najsłabszych lig w Europie. W Premier League każdy może wygrać z każdym, bo nawet najsłabsze drużyny są silne. W PKO BP Ekstraklasie każdy może wygrać z każdym, bo nawet najlepsze drużyny są zwyczajnie słabe. 

Legia zagrała tak jak gra się każdy mecz w naszej lidze. Bez specjalnego pressingu, bez nadzwyczajnego tempa, bez wybitnych indywidualności, za to dosyć schematycznie i bez większego polotu. Ale Widzew grał sparaliżowany, jak gdyby była to Legia z lat 90’ lub przynajmniej jakaś solidna ekipa zagraniczna na poziomie fazy grupowej Europa League. Na bazie jedynie tych 45 minut można by wywnioskować, że Ekstraklasa to jednak dla nas za wysokie progi. Widzew na boisku robił niewiele i tak jak trybuny pełnił rolę przede wszystkim obserwatora. 

Kwintesencją gry Widzewa w 1 połowie było zachowanie Czorbadżijskiego przy pierwszej bramce dla Legii. Obrońca Widzewa nie stał dokładnie na linii strzału Johanssona, ale i tak na wszelki wypadek próbował podskoczyć nad piłką i się odwrócić tak jakby nie chciał „oberwać piłką”. Wyglądało to naprawdę źle i było odwrotnością sytuacji w meczu w Jagiellonią, kiedy Stępiński zasłonił brzuchem bardzo silny i groźny strzał. 

2 Połowa

Janusz Niedźwiedź jeszcze na początku sezonu był słusznie krytykowany za opieszałość w dokonywaniu zmian i słabe zarządzanie taktyką w trakcie meczu. Trener Widzewa szybko się uczy, bo już od meczu z Jagiellonią zmiany nie są opóźnione i albo poprawiają obraz gry albo w najgorszym wypadku go nie pogorszają. W piątek dwie zmiany nastąpiły już w przerwie, kiedy za Shehu i niestety znów przeciętnie wyglądającego Letniowskiego weszli Sanchez i Lipski. 

I po przerwie zobaczyliśmy Widzew jaki chcemy oglądać. Waleczny, zadziorny, zdeterminowany i grający bez niepotrzebnego respektu dla rywala. W efekcie druga połowa była emocjonująca i mogła bez problemu skończyć się przynajmniej remisem. Niestety jak już pozbierała się drużyna do akcji wkroczył sędzia a dokładnie VAR. W 75 minucie bramkę po pięknym strzale głową zdobył Stępiński. Stadion eksplodował z radości, Widzew ewidentnie przejął kontrolę nad meczem a Legia kompletnie straciła inicjatywę. Zaczęło pachnieć przynajmniej remisem. 

I wtedy kibicom ukazał się jeden z najgorszych widoków po strzeleniu gola przez ich drużynę – sędzia zaczął majstrować coś przy swojej słuchawce i z kimś się komunikować – tzn. będzie VAR ale czego oni się tam dopatrzą? Na koniec sędzia dopatrzył się spalonego na jakieś bliżej nieokreślone milimetry. Milimetry nie widoczne dla ludzkiego oka, ale możliwe do wychwycenia dzięki technice, która rysuje na ekranie paski pokazujące takie właśnie „teoretyczne” spalone. Większość kibiców nie wie chyba nawet czy te milimetry dotyczyły Stępińskiego czy innego zawodnika Widzewa, który znajdował się na linii dośrodkowania.

Po co komu taki VAR?

VAR w swoim oryginalnym zamyśle miał korygować ewidentne błędy sędziego. Przeoczone brutalne faule, ewidentne spalone, ewidentne karne czy różnej maści „ręce boga”.  Nikt wprowadzając VAR nie reklamował go jako system do sprawdzania tego czy komuś po kilku minutach komputerowej obróbki video, sam czubek nosa nie wyszedł przypadkiem na spalonego. Ale niestety do takich rzeczy służy dzisiaj VAR. Zakładając idealną sytuację, czyli taką, że sędziowie nie faworyzują żadnej z drużyn na koniec sezonu każdy w teorii wychodzi na zero. Raz VAR zabierze, raz odda itd. Ale realny efekt jest taki, że tego typu decyzje zmieniają dynamikę całych meczów i psują widowisko wszystkim kibicom. Cieszy się tylko ten, który na VAR akurat skorzystał, reszta to sami przegrani. A sprawdzanie spalonych na milimetry to chyba najgorszy z wszystkich grzechów VAR. Na koniec i tak decyzję podejmuje człowiek, który po obejrzeniu 10 powtórek z każdej strony nadal może podjąć subiektywna decyzję. Przed drugą bramką Legii ręką była intencjonalna czy nie? Kontrowersje jak były tak są, tylko teraz odbywa się to jeszcze kosztem samego meczu. 

Finalnie zamiast 1:2 i przypuszczalnie dramatycznej końcówki, mieliśmy VAR, długą przerwę, anulowanie gola i w rezultacie zdławienie całej końcówki spotkania. Widzew nadal się nie poddawał, ale sił i czasu starczyło tylko na jednego gola w ostatnich sekundach meczu.

Wnioski

Nie licząc pierwszych 45 minut piątkowego meczu z Legią, Widzew pokazuje się w Ekstraklasie z bardzo dobrej strony. Gra jest na pewno lepsza niż wyniki a drużyna bez problemu mogłaby mieć teraz na koncie 3-4 punkty więcej. Tym niemniej przydałoby się jak najszybciej kilka zwycięstw. Jeżeli mimo przyzwoitej postawy na boisku Widzewowi nie zacznie w najbliższym czasie przybywać punktów do zespołu może wkraść się niepotrzebna presja i nerwowość. Mimo, że celem nadrzędnym jest utrzymanie musimy pamiętać, że nasza Ekstraklasa jest słaba. Trzeba patrzeć tylko na siebie i nie oglądać się czy gramy z przeciwnikiem „renomowanym”, liderem czy też może kimś teoretycznie słabym, czy gra się u siebie czy na wyjeździe. To jest znany frazes ale w tej lidze przegrać czy wygrać można naprawdę z każdym. Dlatego Widzew w każdym meczu powinien grać z nastawieniem na zwycięstwo i na boisku pokazywać się tak jak w drugiej a nie pierwszej połowie piątkowego meczu.



 


Komentarze