Motor Lublin - Widzew Łódź 3:4 Chaos i świetna zabawa!
Jak ktoś szukał w Lublinie odpowiedzi na pytanie: o co w tym sezonie gra Widzew, to jej nie znalazł. Jak ktoś szukał sportowych emocji z happy-endem, nie mógł lepiej trafić.
Od początku sezonu klub deklaruje ambicję ostrożnego postępu. W porównaniu do zeszłego roku mamy zdobyć kilka więcej punktów, wygrać kilka więcej meczów, nieznacznie polepszyć pozycję w tabeli. Kibice wolą z kolei śmielej patrzeć w górę. Liga nie jest przecież mocna, nasz skład wydaje się przyzwoity, punktowo czołówka jest nadal w zasięgu. A rzeczywistość? To znów osobny temat. Widzew grą nie zachwyca i mimo przyzwoitej pozycji w tabeli, wystarczą 2-3 porażki, żeby zapaść się w ligową szarzyznę.
Kibice wyczekują więc meczu, który upewni nas, że idziemy w dobrą stronę. Takiego, który wygramy bez nerwówki w końcówce. Takiego, który będziemy kontrolować. Meczu, w którym dobre moment nie będą przeplatały się z okresami nieporadności. Meczu, w którym obrońcy nie będą popełniać błędów, Rondić nie będzie potrzebował 6 okazji, żeby strzelić gola, pomoc będzie grała do przodu, skrzydłowi nie będą wyglądali na zagubionych a Giki będzie miał „klej” w rękawicach. Mecz w Lublinie takim spotkaniem nie był, ale dostarczył tyle radości, że wypada cieszyć się z niego bez żadnych „ale”.
Początek nie mógł być gorszy. Pierwsza bramka stracona w 22 sekundzie, druga w 14 minucie. Oba gole nie przynoszą chwały naszej obronie. Wyjściowa jedenasta była znów taka sama czyli z kilkoma piłkarzami w składzie wzbudzającymi kontrowersje. Znów niefortunna gra Kastratiego (kto miał złamać pozycję spalonego jak nie on), młody Krajewski znów odpoczywa, bo pograł trochę na kadrze itp., itd. Gdyby ten mecz skończył się porażką, mielibyśmy burzę wokół klubu. I pewnie zasłużoną.
Ale to co stało się po utracie dwóch goli to typowa futbolowa fiesta. Indywidualne umiejętności robią różnice. Dwa idealnie wykonane przez Kerka rzuty rożne i między 22 a 25 minutą zrobiło się 2:2! Oba kornery były idealne, w obu przypadkach wystarczyło dostawić głowę, praktycznie w jakikolwiek sposób. To wyjaśnia skąd tak nietypowi strzelcy. Pierwszego gola strzelił samobójczo napastnik Motoru. Drugiego Imad Rondic, który do tej pory seryjnie „okradał” Kerka z asyst po piłkach idealnie zagranych właśnie na głowę.
Imad zasługuje kilka słów komentarza. Po świetnej postawie naszego napastnika w meczu z Motorem w mediach pojawiło się sporo komentarzy w stylu „i co teraz hejterzy”? Warto zwrócić uwagę, że Imad nie był nigdy przedmiotem „hejtu”. Bośniak zebrał sporo krytyki, za regularne marnowanie dobrych sytuacji, za anonimowość w meczach, nieporadność pod bramką czy wreszcie zwyczajnie za to, że wszystkim marzy się bardziej bramkostrzelny napastnik. Większość krytyki nie brała się znikąd, ale krytyka to nie hejt. Trzeba dodać, że Imad był jednocześnie doceniany za pracę, za walkę czy chociażby za wysiłek przy nauce języka.
Podobna sytuacja odnosi się to Cybulskiego, Sypka, Kastratiego czy Gonga. Wymienieni piłkarze zbierają sporo krytyki. Ale mówienie czy pisanie, o tym, że Cybulski znów nie miał w niczym udziału, że Kastrati znów kosztował nas gola, czy cieszenie się że po ostatnich fatalnych występach nie zobaczyliśmy na boisku Gonga, nie jest hejtem Jest krytyką, do której kibice mają prawo. A pojedyncza akcja czy nawet gol nie zamkną nikomu ust, zwłaszcza gdy mówimy o piłkarzach, który nie dojeżdżają od początku sezonu.
Imad jednak na pewno wyłamuje się schematom. Ciężko pracuje a jego gra się poprawia. Już w tej chwili daje nam więcej nich Sanchez. Plus z liczbami takimi jak 7 goli po 12 kolejkach nie ma dyskusji. Pamiętajmy tylko, jak Imad zawali następny mecz, to otwarta rozmowa na ten temat nie jest hejtem.
Wracając do meczu i nawiązując do naszego bośniackiego napastnika. Trzeci gol padł po oczywistym błędzie bramkarza Motoru, ale w trafieniu Rondica nie było szczęścia czy przypadku. Imad mocno pressuje, regularnie naciska na bramkarzy i to jego praca i cierpliwość spowodowały, że przeciwnik popełnił błąd. Prędko takiej bramki nie strzelimy, ale w meczu z Motorem być może zagwarantowała nam ona 3 pkt.
Do przerwy skończyło się więc 3:2 dla Widzewa. Po wznowieniu gry każda z drużyn trafiła już tylko po razie. Najpierw przypomniał nam o sobie Fran Alvarez, strzelając gola charakterystycznym dla siebie, sprytnym i technicznym strzałem spoza pola karnego. Pod koniec meczu oddaliśmy trochę inicjatywy Motorowi, co skończyło się za łatwo straconą bramką i typową nerwówką pod koniec spotkania.
W grze Widzewa w drugiej połowie warto zwrócić uwagę na dwie kwestie.
Po pierwsze, przez długie fragmenty spotkania, gra przypominała ping ponga. Raz jedna raz druga drużyna przejmowała i traciła piłkę. Szybkie próby zawiązania ataku kończyły się utratą piłki, która po odzyskaniu bardzo szybko wracała do przeciwnika. Widzew starał się utrzymywać inicjatywę, ale nie był w stanie kontrolować szybko toczącej się gry.
Nasz zespół potrafi przytrzymywać piłkę i wymieniać dużo podań jak gra wolno, najlepiej na własnej połowie. Piłkarze wykręcają wtedy super liczby (ilość czy celność podań) ale poirytowani kibice krzyczą z trybun „graj” albo „szybciej”! Ale jak Widzew przyspiesza to zazwyczaj zaczyna się chaos, tracimy łatwo piłkę, gra jest szarpana i się nie klei. Przez pierwsze 20-25 minut meczu z Katowicami udało się połączyć jedno i drugie. Wiemy, jak skończyło się tamto spotkanie, ale trzeba mieć nadzieję, że nasi piłkarze trenują ten trudny element gry. Kontrola meczu na pełnych obrotach to jeden z kluczy do sukcesu tej drużyny.
Drugi temat to nie pierwszy raz, słabe zarządzenie końcówką meczu przez naszego trenera. Myśliwiec argumentował, że przy stanie 4:2 chciał dać przeciwnikowi sygnał, że Widzew nie zamierza się bronić. Podejście i filozofia godne pochwały. Niestety dokonane zmiany zburzyły pewną harmonię w zespole i dołożyły się do wspomnianego wcześniej ping ponga. Przykład to wejście Hamulica. Said nie wszedł na naturalną dla siebie pozycję, nie widać było pomysłu na to jak powinien uzupełnić się z Imadem. To dobry piłkarz, widać po mim zarówno chęci jak i umiejętności. Ale znów jego energia została przepalona bez większego pożytku dla zespołu. Takich przykładów jest więcej. Daniel Myśliwiec ma pewną wizję pierwszego składu, ale zarządzanie ławką i meczem pozostawia jeszcze trochę do życzenia.
Podsumowując, jest czego się czepiać, ale po wygranym 4:3 meczu, w którym po 14 min przegrywało się 0:2 pozostaje tylko radość. Spotkanie zapamiętamy na długo, wypada podziękować Kerkowi, Rondicowi, Alvarezowi i innym bohaterom z ostatniej soboty. No i życzyć nam wszystkim dobrej passy. Za chwilę Górnik, w środku tygodnia wyjazd na PP, a potem świetnie zapowiadający się mecz w Warszawie. Jak zwykle jest na co czekać!
Komentarze
Prześlij komentarz