Widzew - Raków 2:3 Po równi pochyłej.



Widzew przegrał właśnie piąty z ostatnich siedmiu meczów ligowych. Trudno sobotnie spotkanie rozpatrywać jedynie jako osobny mecz, który nam nie wyszedł. Porażka z Rakowem jest częścią jaskrawej i konsekwentnie postępującej zapaści sportowej zespołu.

Dobry początek rundy pozwalał przez jakiś czas oszukiwać się, że nie jest źle. Fatalne porażki z Pogonią czy Górnikiem nie relegowały nas automatycznie na dół tabeli. Remisy w meczach, które powinniśmy wygrać jak z Lechią czy Katowicami pozostawiały niedosyt, ale razem z okazjonalnymi zwycięstwami z Radomiakiem czy Motorem pozwalały trzymać się górnej połowy tabeli. Kibice, którzy kupili w dosłowny sposób historię zarządu o tym, że walczymy o 50 punktów, mogli z satysfakcją wyjąć kalkulatory i upewnić się, że nasza łódź płynie w dobrym kierunku.

Niestety, patrząc trzeźwiej, pierwsze ostrzeżenie otrzymaliśmy już w 4 kolejce, gdzie bezbramkowo zremisowaliśmy na własnym boisku ze słabiutkim Śląskiem. Drużyna grała wolno i schematycznie. Bez pomysłu i bez większego zaangażowania. Taką grę oglądaliśmy potem regularnie. Drugim ostrzeżeniem była 5 kolejka i mecz z Pogonią. Widzew praktycznie nie wyszedł na mecz, nie istniał na boisku. Takie mecze powtórzyły się znów kilkakrotnie. 

Rzeczywistość w końcu nas dopadła. Gdyby brać pod uwagę drugą połowę rundy, walczylibyśmy o utrzymanie razem z Lechią i Śląskiem. Patrząc na to w jakim kierunku zmierza drużyna, być może jeszcze przyjdzie nam tą walkę stoczyć.

Sam mecz z Rakowem, nie był zły. Na pewno nie dla neutralnego widza. Gole od początku spotkania, Raków przegrywał, potem wygrywał, Widzew doprowadził do wyrównania, ostatecznie przegrał. Spotkanie toczyło się w miarę szybkim tempie, obie drużyny walczyły i starały się wygrać. Drużyną, która wierzyła w zwycięstwo i walczyła do końca był Raków. Drużyną, która pod koniec się cofnęła i chciała, żeby mecz się już skończył był Widzew. 

Z pozytywów, trzeba zauważyć, że Widzew przez większość meczu grał nie najgorzej. Oczy nie bolały. Przeprowadziliśmy sporo składnych akcji, mieliśmy dłuższe okresy gry, gdzie inicjatywa była po stronie Widzewa. Rondić strzelił bardzo ładna bramkę, po równie ładnym podaniu Krajewskiego. Przede wszystkim widać było, że piłkarzom się chciało i byli zmotywowani. Często, gdy drużyna przechodzi obok meczu (Pogoń, Górnik, Puszcza i wiele innych) kibice słyszą od trenera i sztabu, że mecz nie był taki zły a piłkarze realizowali postawione przed nimi zadania. My jako kibice tego po prostu z trybun nie widzimy, nie rozumiemy wszystkich meandrów taktycznych. To nieprawda. Piłka to wymierny i prosty sport. Na boisku widać, kiedy piłkarzom chce się biegać, kiedy mają z tego frajdę, a kiedy żałują, że w ogóle pojawili się na murawie.

Na mecz z Rakowem piłkarze wyszli i w sensie fizycznym i mentalnym. Na pewno nie grali przeciwko trenerowi. Niestety, nie dali rady spiąć się na całe spotkanie. Końcówka meczu to obrona „Częstochowy” a stracony gol był niestety zasłużony. W końcówce tylko jedna drużyna walczyła o zwycięstwo i właśnie ta drużyna je odniosła. Szpileczki Bartka Pawłowskiego w stronę Rakowa bardzo szybko i bardzo źle się zestarzały.

Po raz kolejny można się zastanawiać nad sensem przeprowadzanych przez trenera zmian, to temat na osobny artykuł. W kluczowym momencie meczu, gdy rozstrzygał się wynik a Widzew zaczynał słaniać się na nogach, w miejsce Sebastiana Kerka na boisko został wprowadzony Hubert Sobol. Napastnik, który rok temu grał w II lidze a przez całą rundę zagrał kilka anonimowych końcówek. Hubert nie zrobił żadnej różnicy, a ostatnich 10 minut meczu razem z doliczonym czasem było w wykonaniu Widzewa fatalne. Podobną historię mieliśmy w Lublinie, gdzie mimo utraty gola udało się dowieźć wynik do końca. 

Jaki sens miała ta zmiana? Jakie zadanie w tym trudnym momencie meczu dostał kompletnie niedoświadczony Hubert wchodząc w miejsce naszego reżysera gry Kerka? Na pewno jakiejś bardzo zagmatwanej odpowiedzi na ten temat udzieliłby nam nasz trener. Fakty są jednak takie, że to jedna ze zmian na poziomie Football Managera „kończy się mecz, chcę wygrać, wprowadzę drugiego napastnika na boisko, więcej napastników to więcej szansy na gola, tak?”. 

Nie ma nawet sensu ciągnąć dalej takich przykładów. Ilość dziwnych a momentami naiwnych decyzji kadrowych w Widzewie jest tak duża, że trenera mogę bronić tylko wyniki. A wyniki trenera nie bronią. Nie broni też gra, postawa zespołu ani kierunek w jakim zmierzamy. Po ponad roku pracy Myśliwca jesteśmy na poziomie, gdzie cieszymy się, że mecz z Rakowem nie był tak słaby jak z Puszczą, cieszymy się, że mieliśmy trochę fajnych akcji i cieszymy się, że drużyna trochę, choć nie do końca, powalczyła. A potem znów przegrywamy. Przeciętność do bólu, z widokiem na dół a nie górę tabeli.

Na koniec kilka słów o poszczególnych piłkarzach i trenerze.

Giki – dawno kibice nie byli tak zgodni w ocenie żadnego piłkarza (pomińmy przypadek Gonga). Giki jest super postacią, trudno go nie lubić, nie doceniać w jak trudnym momencie do nas przyszedł i co daje naszej drużynie. W kwestiach czysto piłkarskich mogłoby być jednak lepiej. Problemy z wychodzeniem do dośrodkowań, problemy z łapaniem silniejszych strzałów, chimeryczne zachowanie przy kilku golach. Giki momentami wygląda jakby zaczynał mu się dawać we znaki wiek. Może przydałaby się jakaś joga albo pilates?

Łukowski, Klimek – dwóch piłkarzy o rewelacyjnym potencjalne „wygaszonych” przez naszego trenera, bo „za bardzo ścinają do środka i za mało rozciągają grę” w stosunku do Cybula (który po prawdzie ciągle ścina do środka i nie potrafi rozciągnąć gry). Szkoda jednego i drugiego, bo obu widać brak minut i brak zaufania od trenera. Każdy z potencjałem na pierwszy skład, na chwile obecną nie są w stanie zrobić różnicy nawet wchodząc z ławki.

Marek Hanousek – miło było znów zobaczyć naszego byłego kapitana na boisku. Marek zawsze ciężko pracuje i jest dobrym duchem zespołu. To on otworzył nam drogę do drugiej bramki.

Lous Silva – to jedna z tych sytuacji, której nie mogą zrozumieć kibice i muszą ufać, że trener wie lepiej. Louis to przyzwoity piłkarz i bardzo sympatyczny człowiek. Niestety na boisku rzadko kiedy wznosi się ponad pewien przeciętny poziom, a często gra po prostu słabo. To potencjalnie dobry zmiennik, ale czy naprawdę jest lepszy od Hajziriego, który potrafi się pokazać nawet jak dostanie kilka minut?

Daniel Myśliwiec – trener może jeszcze kiedyś w jakimś klubie zabłyśnie. Ale coraz trudniej wyobrazić sobie, że tym klubem będzie właśnie Widzew. Myśliwiec wygląda jak książkowy przykład trenera, który się pogubił. Próbuje opanować sytuację trzymając się konsekwentnie jakiś zasad i metod. Problem polega na tym, że ciężko wyczuć na czym polegają owe metody a konsekwencja polega przede wszystkim na powtarzaniu w kółko tych samych błędów. Nikt nie chce zmiany trenera. Wszyscy z oczywistych względów preferują stabilność i wolą, żeby trenerowi się udało. Ale coraz większa cześć kibiców zaczyna zwyczajnie mieć dość.










Komentarze